Tym razem „rzetelne dzieło, tym razem nie powieść”, czyli jak Haruki Murakami szuka(ł) dla siebie nowego formatu dla siebie – recenzja książki „Podziemie”

Podziemie, czyli nowa książka Murakamiego, która wcale nie jest taka nowa. W Japonii opublikowana została w 1997 roku, a w Polsce dopiero teraz na fali nieustającej popularności pisarza. I sam ten fakt może budzić wątpliwości: czy ma sens wydawanie tekstu reportażowego sprzed 24 lat? Reportaże, tak jak opisywane zdarzenia i fakty odchodzą w przeszłość, a tło społeczno-kulturowe, z którego wyrosły, często się dezaktualizuje. Czy nie jest to nieświadoma próba wprowadzenia czytelnika w błąd? 

Na książkę składa się pierwotny tekst wydany w 1997 roku wraz z „analizą” Murakamiego oraz drugi tekst tego samego autora zatytułowany „Miejsce obiecane”, które nosiło roboczy tytuł „Postpodziemie” i drukowane było w odcinkach w czasopiśmie „Bungei Shunjū” w tym samym roku. Murakami – co zawsze mocno podkreśla – jest powieściopisarzem. I po przeczytaniu tej książki odbiorca nabierze świadomości, że autor nie powinien pisać tekstów, które opatruje się etykietką „reportaż”. Ale uprzedzam fakty…

Założeniem autora było przeprowadzenie rozmów z ofiarami zamachu sarinem, który miał miejsce w Tokio 20 marca 1995 roku. I do tego momentu, wszystko się zgadza – tekst pretenduje do miana reportażu. Murakami wykonał olbrzymią pracę: odszukał nazwiska 700 poszkodowanych, ale udało mu się zidentyfikować tylko 20% osób. Kłopoty zaczęły się później. Większość z nich, i wcale nie jest to kwestia stereotypowego japońskiego zachowania, nie chciała do wspomnień z tamtego dnia powracać, ani się nimi publicznie dzielić. 62 osoby zgodziły się na wywiady, ale w toku dwie się wycofały. Murakami od początku z dużą delikatnością i ostrożnością podchodził do swoich rozmówców. Była to kwestia nie tylko pisarskiej empatii, ale głównie niechęci japońskich rozmówców do wywlekania osobistych spraw na światło dzienne. To w dużej mierze wciąż cecha narodowa Japończyków. Z pewnością jednak też wynika to z faktu, że (przynajmniej w tekście końcowo zredagowanym) nie ma wskazówek na to, że Murakami zadawał pytania i w jakiś konkretny sposób kierował rozmową. Wygląda na to, że pozwalał swoim rozmówcom po prostu mówić – chciał zapewne zachować indywidualne rysy charakterologiczne postaci:

Chyba można złożyć na karb mojego powieściopisarskiego skrzywienia zawodowego to, że mniej interesuje  mnie tak zwany „szerszy obraz” niż konkretne, nieupraszczane człowieczeństwo pojedynczej osoby.[1]

No, właśnie i to jest duża słabość tej książki. Autor chce za pomocą indywidualnych opowieści poszkodowanych zbudować narrację, w której pragnie pokazać wszystko naraz: indywidualne charaktery ofiar i ich ogląd sytuacji, demokratyczność zdarzenia, które dotknęło ludzi różnych profesji oraz różnych uwarunkowań społecznych, a jednocześnie japońskie stereotypowe (?)  zaufanie do systemu, schematyczności działań i codziennych rytuałów. Także słabość moralną japońskiego społeczeństwa. Okazuje się, że jak na jeden tekst, to zbyt duży bagaż treści. W pierwszej części, która poświęcona jest głównie ofiarom, zamachowcy ukazani zostali zdawkowo jako „superelita” (zadbani, wykształceni, kulturalni), jednostki całkowicie i prawie bezrefleksyjnie oddane sekcie. Pojawił się w ten sposób mocny kontrast my-oni, którego Murakami nie próbował załagodzić nawet, jeśli złoczyńcy wykazywali przywiązanie do jakichkolwiek norm moralnych:

„Wzdrygałem się na myśl o ofiarach. Ale zdawałem sobie sprawę, że myślę tak, bo nie jestem dość biegły w świętej nauce.” mówił Kin’ichi Hirose (zamachowiec), ale „nie mógł ich zawieść”.[2]

H. Murakami, Podziemie. Największy zamach w Tokio, Czarne.

Czy autor zdał sobie sprawę z nierównego i subiektywnego podejścia do tematu i dlatego napisał tekst, który stanowi drugą część tego tomu? Trzeba przyznać, że dopiero połączenie obu tekstów jest aktem „sprawiedliwego obiektywizmu”. Relacje ofiar w ilości zamieszczonej przez Murakamiego mogą wydawać się miejscami monotonne i pozbawione emocjonalnej głębi. Tu właśnie daje o sobie znać ostrożne i delikatne podejście autora do rozmówców, ale też z drugiej strony japońska maniera wyważonych publicznych wypowiedzi. Rozmowy z Murakamim nie do końca są prywatne. Pisarz jako osoba obca i „z zewnątrz” wchodzi w prywatne życie ofiar i wypytuje o osobiste doznania, co kłóci się z wciąż pokutującym w japońskim społeczeństwie podziałem na to, co prywatne (uchi) oraz to, co publiczne (soto). Zatem świadkowie wydarzeń nie do końca ujawniają swoje prawdziwe odczucia (honne) i tylko między słowami można próbować wyczytać przyczyny ich skrępowania lub tendencyjnego doboru faktów i słów. Historie poszkodowanych są różne. Niektóre wstrząsające, niektóre ukazujące codzienne życie w Tokio, niektóre zaś obnażające ludzkie słabości. Winą autora jest jednak wprowadzenie zbyt obfitego materiału relacyjnego. Łamie on zdroworozsądkową zasadę reporterską, która mówi, że mniej relacji, ale bardziej osobistych, a przez co wyrazistych ma większe oddziaływanie na czytelnika. W Podziemiu cześć „reportażowa” zajmuje bite 288 stron. Może to powodować znużenie i utratę empatycznego skupienia u czytelnika. To, co jednak wybija z tekstu opowieści i jest mocną stroną tej książki, to wnioski nie tylko czytelnika, ale samych poszkodowanych w ataku, m.in.:

Japonia nie jest przygotowana na akty terrorystyczne:

Zastaliśmy tam Toyodę, Takahashiego i Hishinumę, nad kupką mokrych gazet. Wpychali je gołymi rękami do plastikowych worków, ale z papierów wyciekał jakiś płyn, który rozlewał się po peronie. Matsumoto wycierał go mopem.[3]

Okazało się, że resztki tej substancji z plastikowych worków złożyli właśnie w biurze i dlatego się pochorowali.[4] (Masaru Yuasa – pracownik stacji)

Nie wiem, czemu japońskie służby ratunkowe nie są przygotowane do tego, żeby w  razie katastrofy od razu stanąć na wysokości zadania.[5] (Naoyuki Ogata)

brakuje procedur awaryjnych:

A potem z braku lepszego miejsca położyłem plastikowe worki na podłodze przy krześle w pokoju dla personelu.Tymczasem pociąg A725K odjechał. Usunięto z niego podejrzane przedmioty, wytarto podłogę w wagonach i puszczono go dalej.[6] (Toshiaki Toyoda – pracownik stacji)

Nikt z niczym spokojnie sobie nie radził. Nikt nawet nie zajmował się chorymi. Wszyscy porzucili nas na pastwę losu i szli swoją drogą. To było potworne.[7] (Kiyoka Izumi)

Japończycy nie radzą sobie z decyzyjnością w chwilach zagrożenia:

To kwestia moralności. Na stacji bardzo wyraźnie widać ludzi od najgorszej strony, od podszewki.[8] (Toshiaki Toyoda – pracownik stacji)

Kiedy pociąg zatrzymywał się na obu tych stacjach, wysiadało wielu pasażerów, ale nikt w żaden sposób nie zareagował na to, że się odwróciłam i pootwierałam okna. Nikt nie powiedział ani słowa, wszyscy milczeli. Żadnej reakcji, zero porozumienia.[9] (Ikuko Nakayama)

Japończycy przywiązują zbytnią wagę do sumienności, schematycznego działania oraz rytuałów:

A że podniosłem worki z sarinem? Po prostu akurat wtedy tam byłem. Gdyby nie ja, zrobiłby to ktoś inny. Praca polega na wypełnianiu obowiązków. Nie można udawać, że się nie widzi.[10] (Sumio Nishimura – pracownik stacji)

Kiedy nie kupuję mleka, wysiadam na Shinjuku Sanchōme. Moje biuro mieści się między Shinjuku Gyoen-mae a Shinjuku  Sanchōme. Akurat wtedy był dzień mleczny i przez to wdepnąłem w sarin. Miałem pecha.[11] (Kōichi Sakata)

Lecz gdy chciałem przejść przez bramkę, zobaczyłem tam tabliczkę z napisem mniej więcej takiej treści: „Z powodu zamachu bombowego, do którego przed chwilą doszło, wstrzymano ruch pociągów”. Mimo to zszedłem na dół i zastałem na peronie cały tłum ludzi. „Skoro oni czekają – pomyślałem – to widocznie kiedyś w końcu przyjedzie jakiś pociąg.”[12] (Kōzō Ishino)

i racjonalizują zdarzenia wiarą w los lub szczęście:

Całe szczęście, że się w metrze zdrzemnęłam.[13] (Aya Kazaguchi)

Miałem nudne, całkiem zwyczajne życie… a tu nagle takie zdarzenie.[14] (Soichi Inagawa)

Murakami zredagował zapisy rozmów z ofiarami w taki sposób, by na końcu każdej wypowiedzi znalazła się ocena moralna zdarzenia. To są najciekawsze fragmenty pierwszej części książki, bo rozmówcy w tych miejscach najmniej się krępują w swoich ocenach i w tym pęknięciu pomiędzy honne i tatemae (maska społeczna) można zajrzeć do ich prawdziwych emocji:

W sumie uważam teraz, że jednostka w japońskim społeczeństwie powinna się bardzo wzmocnić. Nawet w Ōmu zebrano tyle wybitnych umysłów tylko po to, żeby je popchnąć do masowego terroryzmu. To dowodzi słabości jednostki.[15] (Mitsuo Arima)

Owszem, czuję gniew, miałem jednak stosunkowo łagodne objawy, więc w moim gniewie jest więcej obiektywizmu. Nie odczuwam go tak osobiście.[16] (Mitsuteru Izutsu)

Moim zdaniem bezsprzecznie powinni dostać karę śmierci. Nie brak wprawdzie zwolenników zniesienia tej kary, ale jak można puścić płazem taką zbrodnię?[17] (Sumio Nishimura)

Kiedy widzę w telewizji twarz Asahary, jakoś nie czuję do niego wrogości. Chciałbym natomiast, żeby bardziej pomagali najciężej poszkodowanym ofiarom zamachu.[18] (Kōichi Sakata)

Co mam zrobić ze swoją wściekłością? Chciałbym, żeby ich wszystkich jak najprędzej osądzono, skazano i zgładzono.[19] (Shintarō Komada)

Niewybaczalne jest zabijanie ludzi, jakby to były mrówki, albo z czystych samolubnych, egoistycznych pobudek czy po prostu dla kaprysu. Modlę się o to, żeby ci, których złożono w ofierze, spoczywali w pokoju.[20] (Hiroshige Sugazaki)

Oczywiście uważam, że takiego czynu nie wolno puścić płazem, ale w ostatecznym rozrachunku, hmm… Dyrekcja metra przysłała mi później kartę pasażera. W sumie dla kolei podziemnej też musiała to być porażka.[21] (Takanori Ichiba)

Będę uparcie zgłaszał zażalenia. Czemu nie zastosowano żadnej metody leczenia stresu pourazowego? Czemu rząd japoński nie dokonał precyzyjnej oceny obecnego stanu zdrowia ofiar zamachu? Zamierzam o to walczyć.[22] (Naoyuki Ogata)

Nie mówię tego publicznie, ale prywatnie  panu powiem, że Asaharę skazałbym na śmierć. Każdego, kto to zrobił, skazałbym na nią bez żadnych pytań. Podobno proces będzie się wlókł, ale chciałbym, żeby wyrok zapadł jeszcze za mojego życia. To byłby obłęd, gdybym przedtem zdążył się zestarzeć i umrzeć.[23] (Kei’ichi Ishikura)

Jednak często podsumowanie sytuacji z perspektywy ofiar jest mętne i niezdecydowane i nakierowuje na refleksję, że Japonia długo będzie musiała się zmieniać, żeby wypracować konkretne rozwiązania i procedury na takie okazje:

Moim zdaniem musimy dokładnie przedyskutować tę sprawę, żeby wszystkich usatysfakcjonować, i posłużyć się nią jako probierzem tego, na kim w podobnych przypadkach powinna spocząć odpowiedzialność. […] Po tym doświadczeniu musimy dołożyć wszelkich starań, aby dopilnować, żeby ten kwitnący i spokojny kraj, zbudowany na pracy wcześniejszych pokoleń, ocalał i przeszedł w ręce potomnych. Dla Japonii najważniejsze jest w tej chwili poszukiwanie nowej jedni duchowej. Nie widzę dla nas żadnej przyszłości, jeżeli nadal będziemy ślepo się uganiać za dobrami materialnymi.[24] (Kōzō Ishino)

W drugiej części książki zatytułowanej „Ślepy koszmar. Dokąd zmierzają Japończycy?” autor stara się dokonać analizy lub też syntezy – jakby sam nie mógł się zdecydować. I to właśnie jest drugi słaby punkt tej książki. I chyba dlatego też ten utwór literacki był mocno krytykowany w Japonii… Murakami pisze swoim powieściopisarskim stylem subiektywne impresje nie wychodząc w nich poza ogólnikowe stwierdzenia.

Podczas pisania tej książki często serio zastanawiałem się nad Wielkim Pytaniem: co to znaczy żyć?[25]

Próba analizy gubi się pod środkami stylistycznymi („Coś mi mówi, że jeżeli nie wypłuczemy tej kwestii ze swoich organizmów, będzie coraz gorzej”, czy „Nie, moim zdaniem potrzebne są nam słowa z innego kierunku, nowe słowa do nowej narracji. Inna narracja zdolna oczyścić teraźniejszą.”[26]) i w żaden sposób nie dotyczy porządkuje faktów, ani na serio nie analizuje zła, jakie się wydarzyło… Czytelnik spodziewa się psychologicznych lub filozoficznych prób opisu rewersu ludzkich charakterów bazując na humanistycznych rozważaniach Tomasza z Akwinu, Nietzschego czy Arendt – bo tu wybór metodologii jest bardzo szeroki. Nie, Murakami pisze o cieniach z „podziemia” i fascynujących go Czarnomrokach, które w tunelach metra żywią się ludzkim mięsem oraz narracji w kontekście ludzkiego ego:

Tracąc swoje ego, człowiek gubi wątek narracji, którą uważa za własne „ja”. Ale ludzie nie wytrzymują zbyt długo bez choćby namiastki poczucia, że fabuła nadal trwa. Takie fabuły sięgają głębiej niż ograniczony racjonalny system (czy też systemowa racjonalność), który wokół siebie budujemy; są kluczem do współprzeżywania czasoprzestrzeni z innymi ludźmi.[27]

I nie ratuje odbioru tekstu próba odczytu według Jaya Rubina, który sugeruje, że w tym dziele Murakami zaczyna kształtować portret samego siebie, traktuje rozmowy z ofiarami jako okazję do nauczenia się czegoś, ma okazje do odwołania się do swoich ulubionych symboli i wymaga od czytelnika, żeby myślał samodzielnie.[28] Autor podkreśla, że zanim zaczął pisać ten tekst był mentalnie daleko od Japonii. Pracował w Stanach Zjednoczonych, a do Japonii wrócił na dwa tygodnie ferii. W dniu zamachu był w swoim domu na południe od Tokio i czuł się „wyobcowany” i „nie zestrojony ze światem”. Co zatem sprawiło, że podjął temat?

„Pora wracać do Japonii” – pomyślałem. Wrócić i napisać jedno rzetelne dzieło, tym razem nie powieść, żeby głębiej wniknąć w serce mojej ojczyzny, od której tak się oddaliłem. Miałbym dzięki temu szanse wynaleźć dla siebie nową postawę i punkt widzenia.[29]

Murakami niestety jest (tylko) powieściopisarzem i nie potrafi wyjść poza tę etykietkę. Nie udało mu się napisać dzieła wykraczającego poza swoje dotychczasowe literackie ramy. Powstanie tej książki uzasadnia jak twórca powieści a nie reporter:

Dręczyło mnie proste pytanie: co właściwie wydarzyło się w tokijskim metrze 20 marca 1995 roku? A dokładniej: co wtedy robili ludzie jadący metrem? Co widzieli? Co czuli? Co myśleli? Gdybym tylko mógł, szczegółowo opisałbym każdego pasażera z osobna, aż po bicie serca i oddech, i to jak najwyraziściej.[30]

I nawet trzecia część „Miejsce obiecane”, w której zamieszczono rozmowy z pomniejszymi członkami sekty Ōmu nie ratuje książki. Autor wprawdzie zmienił taktykę – tym razem są to dialogi, a nie monologi rozmówców, lecz znów, Murakami zadaje pytania nie w manierze reporterskiej, ale literackiej, co pomniejsza potencjał przeprowadzenia analizy psychologicznej czy społecznej ludzi, którzy znaleźli się po „złej” stronie wydarzeń. A szkoda, bo klasyczny zabieg zestawienia relacji złoczyńców i ofiar, nierozmyty przez subiektywne dywagacje o narracjach, miałby moc większego oddziaływania i sprowadzania ku refleksji nad sytuacją zwykłych ludzi żyjących w niepewnych okolicznościach społeczno-polityczych oraz nad kondycją Japonii. Bo przecież w kontekście zamachu sarinem są kwestie znacznie bardziej uwierające niż kontynuacja fabuły. O nich mówi dr Nobu Yanagisawa:

W Japonii nie ma szybkiego i sprawnego systemu radzenia sobie z dużymi katastrofami. Nie istnieje wyraźnie określona hierarchia służbowa. Dokładnie tak samo było podczas trzęsienia ziemi w Kobe.[31]

Uświadomiły to atak sarinem w Matsumoto w 1994 roku, trzęsienie ziemi w Kobe rok później i kolejny zamach sarinem w Tokio w tym samym roku. Co więcej, kiedy 16 lat później zdarzyła się Fukushima, sytuacja wcale nie wyglądała lepiej. I o tym powinna być ta książka.

P.S.

Przekład z angielskiego – dokonany na prośbę autora niesie podwójne zniekształcenie: po pierwsze zanika całkowicie jego „japońskość”, czyli niuanse kulturowe takie jak rozróżnienie języka grzecznego i potocznego, różnice stylu mowy ludzi starszych, kobiet i mężczyzn. Po drugie język rozmówców w przekładzie obfituje w polskie kolokwializmy i idiomy, które miały nadać mu potoczystości i znamion prawdziwości: „Skoro macie brykę […]”, „Spoko, karetka jest już w drodze”, „większość firm związanych z modą zaczęła robić bokami”, „[…] a żona zaraz na mnie wsiadła…”, „[…] ani żadne takie frajerstwo”, „Co by było, gdybym wtedy na miejscu wykitował?”, „Na jego widok szczęka mi opadła”, „Ludzie ciągle mi mówią: Przestań szukać guza”.[32] Niestety zabieg ten, zamiast wzmocnić poczucie realności tragedii, wybrzmiewa jak sztuczne podkolorowanie fabuły i daje czytelnikowi zafałszowany obraz (nie)reporterskiej rzeczywistości.

Monika Szyszka


Tytuł: Podziemie. Największy zamach w Tokio
Tytuł oryg.: Andāguraundo (アンダーグラウンド)
Tytuł tłumaczenia: Underground: The Tokyo Gas Attack and the Japanese Psyche
Autor: Haruki Murakami
Tłumacz: Michał Kłobukowski (j. ang.)
Wydawca: Czarne
Data wydania: marzec 2021 r.
ISBN: 978-83-8191-173-3


[1]    s. 14
[2]    s. 82-83
[3]    s. 33
[4]    s. 34
[5]    s. 224
[6]    s. 49
[7]    s. 28
[8]    s. 55
[9]    s. 152
[10]  s. 113
[11]  s. 115
[12]  s. 171
[13]  s. 74
[14]  s. 105
[15]  s. 90
[16]  s. 68
[17]  s. 113
[18]  s. 117
[19]  s. 149
[20]  s. 167
[21]  s. 216
[22]  s. 224
[23]  s. 242
[24] ss. 173-174
[25]  s. 139
[26]  s. 301
[27]  s. 307
[28] Jay Rubin, Haruki Murakami i muzyka słów, Wydawnictwo Literackie MUZA, Warszawa, 2008, s. 259-263.
[29]  s. 312
[30]  s. 299
[31]  s. 296
[32]  ss. 35, 52, 75, 104, 169, 197, 220, 229