„Bycie Harukim Murakamim (tylko Harukim Murakamim) jest całkiem niezłe.”* Recenzja książki „Zawód: powieściopisarz”

Pierwsza książka Harukiego Murakamiego ukazała się w Polsce w skromnym nakładzie ponad dwadzieścia lat temu. Wtedy, w naszym nieco spóźnionym kraju, nikt o Murakamim nie słyszał – co więcej – nikt nie czytał literatury japońskiej. W 1995 roku ukazała się Przygoda z owcą w tłumaczeniu Anny Zielińskiej-Elliott, a potem w roku 1998 Koniec świata i Hard-boiled Wonderland w tłumaczeniu Mikołaja Melanowicza i zachwycali się nimi tylko japoniści.

To była miłość. Zakochałam się w powieściach Murakamiego od pierwszego czytania. Dwa światy, jabłonie, jednorożce, tajemnicze zniknięcia i nieznane rejony Japonii… Kto nie byłby oczarowany? Po kilku latach, kiedy Japonia zaczęła się w Polsce robić modna, wydawnictwo Muza odkryło żyłę złota i w 2003 roku wydało na nowo Przygodę z owcą, potem Koniec świata, a następnie Kronikę ptaka nakręcacza i miłość do powieści japońskiego pisarza rozlała się po całej Polsce. Podobnie stało się na świecie…

Pochłaniałam kolejne jego książki, a ostatnie, nie mogąc doczekać się przekładów, czytałam już w oryginale. Jednak czułam się oszukana, bo każdy kolejny utwór Murakamiego „tracił na wadze i wartości” – okazywał się odtwórczy: te same elementy konstrukcji powieści, podobnie płaskie postacie, powtarzalna, a przez to nudna symbolika i pseudo-głębia psychologiczna… Autor w swoich kolejnych książkach uparcie stosuje znane już czytelnikowi rozszczepienie światów, metafory studni i żył wodnych, oklepane elementy magiczne i powierzchowne aluzje do literatury zachodniej. Im więcej utworów czytałam tym bardziej miałam wrażenie, że pisarz mnie rozkochał, a potem karmił tymi samymi tekstami. Podobno jeden z japońskich krytyków literackich nazwał Murakamiego „oszustem matrymonialnym”. Pewnie dał się złapać jak ja – bo twórca najpierw obiecywał piękne, niezwykłe historie, a potem powtarzał już tylko te same sprawdzone frazesy…

H. Murakami, Zawód: powieściopisarz, wyd. Muza S.A.

Wydawnictwo Muza S.A. właśnie kusi nas nową książką bestsellerowego pisarza. I mimo obietnic, które składałam sobie, że nie dam się ponownie oczarować i znów nie ulegnę urokowi pana M. dałam się uwieść. Bo ta pozycja miała być inna. Haruki Murakami napisał książkę o pisaniu. Czytelnicy zapewne będą mieli nadzieję, że autor, który jest, jak sam o sobie mówi „bardzo niepubliczną osobą”, nareszcie podzieli się swoimi sekretami. W sumie wiernemu czytelnikowi to się należy…

Zawód: powieściopisarz to nie powieść. Nie jest to też książka autobiograficzna. Nie można się z niej dowiedzieć o życiu Murakamiego więcej niż z Haruki Murakami i muzyka słów Jaya Rubina, czy z samych (rzadkich) wypowiedzi twórcy. Trzeba dotrzeć do posłowia, żeby zrozumieć, że autor sam nie bardzo wiedział, jaką książkę chciał napisać. Połączył wcześniejsze luźne, pisane spontanicznie kawałki, a potem zdecydował się nadać im formę odczytu. I to rozwiązanie okazuje się wątpliwe. Autor przeskakuje chaotycznie z myśli do myśli i wypowiadając się w stylu swobodnego monologu. W języku japońskim własne opinie i przekonania trzeba dobrze opakować w watę słowną, żeby nie być szorstkim i nikogo nie urazić. W japońskim brzmi to naturalnie, ale w przekładach na języki zachodnie zaczyna trącić brakiem zdecydowania i percepcja miejscami traci na płynności.

W nowej książce Murakami określa siebie słowem „powieściopisarz” (shōsetsuka), a nie „pisarz” (sakka). To kluczowe rozróżnienie, mimo że autor dokonuje tego chyba podświadomie. Nowa książka ukazała się w odpowiednim czasie: kiedy już miałam zerwać z panem M. i rozstać się z literaturą „oszusta matrymonialnego”. Jest ważna, bo rozwiewa pewne wątpliwości, jakich może nabrać czytelnik w trakcie obcowania z jego fikcją. Od pierwszego rozdziału „Czy pisarze są z natury tolerancyjni”, przez drugi „Jak zostałem pisarzem?”, aż po trzeci „O nagrodach literackich” można się poczuć jak w świecie wyjętym z dowolnej powieści autora – jak Ushikawa – wredny, brzydki człowieczek, który zaczyna wychwytywać niekonsekwencje, brak logiki, kłamstewka i zaczyna prowadzić własne śledztwo. „Coś tu śmierdzi” – powiedziałby. Bo Murakami zaczyna od kokietowania: opisuje siebie jako człowieka zwyczajnego, pozbawionego talentów, któremu w restauracji dano by najgorszy stolik. Człowieka, który pewnego dnia mówi sobie: „Tak, może mnie też uda się napisać powieść.”, choć dalej stwierdza: „Ja w ogóle nie uczyłem się, jak pisać powieści”. Wykoncypował siebie, że i tak nie napisze dobrej powieści. A zatem nie powinien przejmować się „ogólnie panującymi przekonaniami, że powieść to taka rzecz, a literatura to taka” i pisać po prostu to, co czuje i co mu przychodzi do głowy. Trzeba mieć wiele szczęścia (do czego autor się przyznaje) i żyć w stabilnym ekonomicznie, bogatym i ludnym kraju, żeby mieć plan: nie wiem, co jest modne i co ludzie czytają, ale napiszę powieść. I jak kupi ją 5% Japończyków, to z tego wyżyję. Wyliczył, że 5% mieszkańców Japonii to 6 milionów czytelników. Spróbowałby to zrobić w Norwegii, gdzie mieszka ciut ponad 5 milionów ludzi…

Ale to przecież powieściopisarz. Pisarz nie mógłby pozwolić sobie na nonszalanckie stwierdzenie: „Nie mogę się pogodzić z ideą pisania jako ciężkiej pracy. Według mnie powieść to coś, co w zasadzie powinno samo łatwo się narodzić.”. Coś podobnego mówił kiedyś Coelho. Czytam jak Ushikawa i coś mi nie pasuje. Z jednej strony Murakami pisze o sobie jako o zwyczajnym Japończyku, z górnej strefy stanów średnich, a z drugiej mocno akcentuje swój indywidualizm, który, jak sam przyznaje raczej jest zawoalowaną formą egocentryzmu i egoizmu. Przyznaje się do nieuwagi, krnąbrności, unikania nieprzyjemnych obowiązków. Szczyci się tym, że zawsze idzie pod prąd i ma „kocią” naturę. Coś mi tu zalatuje schizofrenią… Czy aby Murakami nie dorabia teorii pisania i bycia powieściopisarzem do praktyki pisania o tym „że nie mam o czym pisać” i jak z tego robi swój oręż?

Tę książkę trzeba przeczytać. Od początku do końca. A potem przemyśleć od końca. Nie ma w niej oświecających rad dla początkujących literatów. Jest natomiast „teoria bycia Murakamim” – autor porównuje się do zawodnika na ringu (literackim) – zawodnika, który nie jest wybitny, ale który ma ogromną wytrwałość, determinację i taktykę. Jego motto, co prawda przypomina płytkie komunały wbijane od pokoleń do japońskich głów: „Jeśli nie ustaniesz w wysiłkach, naturalnie wzrośnie także jakość twoich utworów.”, ale powieściopisarz przebija się przez świat literacki jak walec. Pokazuje, mniej lub bardziej świadomie, jak ze słabości zrobić swoją moc: tłumaczy swoją oryginalność w pisarstwie jako sumę 3 punktów: autor musi mieć własny styl wyraźnie różny od innych twórców, musi umieć samodzielnie ulepszać swój styl, a ten właśnie styl musi wraz z upływem czasu stać się standardem.

I okazuje się, że przy sprzyjającym splocie okoliczności styl wystarczy. Treść jest drugorzędna. Jak w serialu. Nawet jeśli jeden sezon jest słabszy, widzowie i tak będą niecierpliwie czekać na następny. Nie oczekują głębi, katharsis czy analizy psychologicznej postaci – chcą opowieści, zgrabnej historii, która ich lekko poniesie ku rozwiązaniu. A w tym Murakami jest niezły.

Dzięki nowej książce mogę się pogodzić z tym, że bestsellerowe powieści tworzy się z „materiałów wagi lekkiej”, a „wszystko jest fikcją” (rzeczywistość najwyraźniej też). Przyjmuję, to co mówi pan M. o swoich działaniach: „[…] bardziej interesowało mnie budowanie swojego prywatnego – raczej harmonijnego – świata niż tworzenie bardzo dynamicznych opowieści. Musiałam najpierw zbudować sobie taki stabilny własny świat jako schronienie przed brutalnym światem rzeczywistym.” Skoro tak Pan stawia sprawę, Panie Murakami – nie ma rady – znów czekam na następną powieść…

Monika Szyszka


Tytuł: Zawód: powieściopisarz
Tytuł oryg.: Shokugyō to shite no shōsetsuka (職業としての小說家)
Autor: Haruki Murakami
Tłumacz: Anna Zielińska-Elliott
Wydawca: Muza S.A.
Data wydania: sierpień 2017 r.
ISBN: 978-83-287-0633-0

*Murakami Haruki, Zawód: powieściopisarz, str. 65.

Zapisz

Zapisz

Zapisz