Oswoić nieuniknione. Recenzja książki „A gdyby tak ze świata zniknęły koty?” Genkiego Kawamury

W filmie Odrobina nieba Kate Hudson wciela się w rolę przebojowej singielki, która pnie się po kolejnych szczeblach kariery zawodowej i cieszy się życiem. Wprawdzie jej relacje z rodzicami nie należą do szczególnie udanych, a związki z mężczyznami są zazwyczaj przelotne, to zawsze może liczyć na grono najbliższych przyjaciół. Gdy bohaterka dowiaduje się niespodziewanie, że jej problemy żołądkowe to nie są zwykłe wrzody czy nieżyt wywołany stresem, lecz nowotwór, wbrew oczekiwaniom nie popada w przygnębiającą rozpacz, nie płacze, nie krzyczy, nie szuka winnych. Przyjmuje tę informację z niemal stoickim spokojem, a nawet pewną dozą humoru podszytego sarkazmem. W tym względzie ona, jak i bohater powieści Genkiego Kawamury są podobni. Na tym niestety podobieństwa się kończą. Podczas gdy filmowa bohaterka, spotyka na swej drodze Boga (w tej roli Whoopi Goldberg) i otrzymuje szansę na spełnienie trzech życzeń, narratora powieści A gdyby tak ze świata zniknęły koty? odwiedza Diabeł, który składa mu propozycję nie do odrzucenia. Czy ktokolwiek, stojąc w obliczu śmierci odmówiłby, gdyby dano mu szansę na przeżycie kolejnego dnia – nawet, jeśli ta szansa oznacza pakt z Diabłem?

G. Kawamura, A gdyby tak ze świata zniknęły koty?, WUJ

Człowiek, jak każde żywe stworzenie, został wyposażony przez naturę w instynkt samozachowawczy, swoisty pierwiastek samolubności, który ma pomóc w przetrwaniu gatunku. Nawet będąc świadomymi tego, że nasze dni kiedyś dobiegną końca, w momencie zagrożenia poddajemy się wewnętrznemu głosowi, który krzyczy „uciekaj!”, „ratuj się!”, „żyj!”. Za wszelką cenę. Każdym możliwym sposobem. Gdy konwencjonalne metody zawodzą, nawet najbardziej racjonalna i wykształcona osoba gotowa jest sięgnąć po pomoc uzdrowiciela, znachora czy istoty magicznej. Byleby nie przepuścić żadnej szansy na ocalenie. Wszak nie bez powodu funkcjonuje powiedzenie „tonący brzytwy się chwyta”. Pytanie tylko, jak wiele jesteśmy poświęcić, by ratować własną skórę. Przed tym dylematem staje narrator powieści Genkiego Kawamury. Należy nadmienić, że w przeciwieństwie do większości przykładów literackich, gdzie to człowiek wzywa demona aby ubić z nim targ (Faust, Pan Twardowski), tutaj Diabeł zjawia się sam, skuszony perspektywą znakomitej rozrywki. W zamian za usunięcie ze świata jednaj rzeczy obiecuje głównemu bohaterowi dodatkowy dzień życia. Cóż, Diabeł nie jest dobrą wróżką, a na tym świecie nie ma nic za darmo. Jednak propozycja tylko z pozoru wygląda na świetną okazję – narrator nie musi, jak to zwykle w tego typu opowieściach bywa, poświęcić w ofierze swojej duszy, a na świecie jest przecież całe mnóstwo bezużytecznych gadżetów, po których nikt nie będzie płakał. Okazuje się jednak, że to nie narrator, lecz Diabeł będzie wybierał co będzie wystarczającą „zapłatą” za kolejne dwadzieścia cztery godziny życia.

Koncept postaci literackiej obarczonej znienacka nieuleczalną chorobą, która w obliczu nieuchronnej śmierci dokonuje przewartościowania swojego dotychczasowego życia nie jest bynajmniej pomysłem nowym. Sztuka polega na tym, jak po raz wtóry opowiedzieć dobrze wszystkim znaną historię, by odbiorca nie czuł się znużony. Genki Kawamura wychodzi obronną ręką z tego trudnego zadania dzięki niewymuszonej i stonowanej emocjonalnie narracji. Autor, ustami bezimiennego bohatera, już na wstępie bezpośrednio angażuje czytelnika zwracając się do niego, niczym do starego dobrego przyjaciela i prosi o wysłuchanie niezwykłej historii ostatnich siedmiu dni jego życia. Jego testamentu. Dopiero pod koniec opowieści dowiadujemy się, że wyznanie, którego byliśmy świadkiem, nie było tak naprawdę skierowane do nas, czytelników. Towarzysząc narratorowi, który wystawiany jest na kolejne diabelskie kuszenia zagłębiamy się rozbudowanych introspekcjach, będących przyczynkiem do analizy różnych aspektów życia codziennego, m.in. rozważań nad jakością relacji z najbliższymi; o roli nowoczesnych technologii w naszym życiu; o tym jak cenimy czas, który został nam dany. Bohater postawiony przed dylematem czy usunąć ze świata telefony (komórkowe) zastanawia się na ile ułatwiły nam one funkcjonowanie, a na ile zawładnęły naszym życiem. Nie ma wątpliwości, że oddaliśmy temu urządzeniu część naszej pamięci – ile numerów z listy kontaktów jesteśmy w stanie wyrecytować? A gdyby coś nam się stało, czy bylibyśmy w stanie podać z pamięci choć jeden numer, by wezwać kogoś bliskiego? Przyzwyczailiśmy się, że możemy skontaktować się z dowolną osobą w każdym momencie i vice versa. Jemy, śpimy czy chodzimy do toalety z telefonem w ręku. Podświadomie wpojono nam, że powinniśmy mieć przy sobie telefon całą dobę – „na wszelki wypadek”. Wskutek tego często zdarza się, że odczuwamy niepokój, a wręcz rozdrażnienie w sytuacji, gdy rozładuje się bateria lub zwyczajnie zapomnimy telefonu. Na pierwszy rzut oka jest to wynalazek marzeń, który ułatwia nam życie. Dopiero przy głębszym zastanowieniu zauważamy, że zafundowaliśmy sobie niewidzialną smycz, której koniec często sami trzymamy. Czy zatem nie lepiej byłoby pozbyć się tego balastu? Idąc tym tokiem rozumowania odpowiedź wydaje się wręcz oczywista. Jednak dla głównego bohatera podjęcie decyzji wcale nie przychodzi łatwo, bowiem każda z zaproponowanych przez Diabła rzeczy do usunięcia ma nie tylko wymiar uniwersalny, ale przede wszystkim personalny, gdyż w istotny sposób łączy się osobami najbliższymi narratorowi – przyjacielem, byłą ukochaną, ojcem, matką. Raz za razem Diabeł przesuwa granicę i zmusza bohatera do rewizji swoich relacji z rodziną oraz dokonania wyboru pomiędzy tym, co ważne dla innych, co nieraz stanowi sens ich życia, a własnym być albo nie być. Ile, a raczej kogo, jest on w stanie poświęcić  dla własnego zysku? Gdzie zostanie postawiona granica?

Pomimo że powieść w swej esencji dotyka trudnego tematu jakim jest przemijanie i godzenie się ze śmiercią, nie jest przesadnie filozoficzna, co wbrew pozorom przemawia na jej korzyść. Wprowadzenie elementów fantastycznych i humorystycznych, jak choćby Diabeł odziany w kolorowe hawajskie koszule, skutecznie rozładowuje napięcie. Refleksyjny, ale nie depresyjny czy nazbyt przegadany ton nadaje tej historii swoistą lekkość i chociaż autor nie jest w swych przemyśleniach szczególnie odkrywczy to ma talent ubierania myśli w słowa, a czasami to, co oczywiste najtrudniej jest zwerbalizować. Kawamura udowadnia, że literatura egzystencjalna nie musi ocierać się o patos, by wciąż być interesująca dla czytelnika.

Agata Czapkowska


Tytuł: A gdyby tak ze świata zniknęły koty?
Tytuł oryg.: Sekai kara neko ga kieta nara (世界から猫が消えたなら)
Autor: Genki Kawamura
Tłumacz: Dariusz Latoś
Wydawca: Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego
Data wydania: luty 2021 r.
ISBN: 978-83-233-4942-6